Autor: Neil Gaiman
Tytuł: Amerykańscy bogowie
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 9 listopada 2016 (pierwsze wydanie w 2002 roku)
Liczba stron: 608
ISBN: 9788374806763
Ktoś, kto od dziecka uwielbia mity, gdy tylko usłyszy o książce Amerykańscy bogowie będzie musiał ją przeczytać. Tak też było w moim przypadku. Neil Gaiman to współczesny Tolkien, jego powieści zabierają dech w piersiach i każda z nich jest warta uwagi, więc sięgając po jego dzieła nie można się zawieść. Piękna, złoto zdobiona oprawa autorstwa Dark Crayon tylko zachęca by zrobić to jak najszybciej.
Po trzech latach spędzonych w więzieniu Cień ma wyjść na wolność. Ale w miarę jak do końca odsiadki pozostają tygodnie, godziny, minuty, sekundy, czuje narastający niepokój. Na dwa dni przed zakończeniem wyroku, jego żona, Laura, ginie wypadku samochodowym w tajemniczych okolicznościach – wszystko wskazuje na zdradę małżeńską. Oszołomiony Cień powraca do domu, gdzie spotyka tajemniczego Pana Wednesday, twierdzącego, iż jest uchodźcą wojennym, byłym bogiem i królem Ameryki. Razem wyruszają oni w niesamowitą podróż przez Stany, rozwiązując zagadkę morderstw, które co zimę są dokonywane w małym amerykańskim miasteczku. Jednak podąża za nimi ktoś, z kim Cień musi zawrzeć pokój...
Książka zaczyna się poznaniem głównego bohatera - Cienia, który dopiero wyszedł z więzienia i miał nadzieję na spokojny powrót do domu i starego życia. Niestety, życie pisze nam różne scenariusze i jego przygoda zaczyna się podróżą poprzez Amerykę razem ze swoim nowym szefem, panem Wendnesdayem. We dwójkę werbują bogów z każdych starych wierzeń i mitów, którzy przybyli razem z osadnikami do Ameryki, a teraz są zapomniani przez ludzi. Czas ich goni, zbliża się wielka burza, wojna w której staną naprzeciw siebie starzy bogowie - bohaterowie którymi nikt się nie przejmuje - i nowocześni, czyli wszystkim znani Media i Technologia, którym współcześnie oddajemy cześć.
Główny bohater jest odważny, bystry i gotowy do poświęceń. Tak go opisywano na papierze, jednak dla mnie był po prostu nijaki. Kluczowa postać powinna budzić w nas emocje - nieważne czy pozytywne, czy negatywne. Ważne żeby po odłożeniu książki móc o nim coś powiedzieć. Niestety, Cień nam tego nie zapewnia. Wednesday natomiast jest jednym z bogów. Traktuje swojego pracownika trochę jak przygłupiego pionka. Wymaga od niego wykonywania wszystkich poleceń bez żadnych pytań. Mimo tej stanowczości się o niego troszczy. Ciężko zdefiniować ich relację. Przez historię przewija się też wątek romantyczny, ale nie jest przeforsowany i nie przejmuje kontroli nad fabułą, zgrabnie przeplata się z innymi wątkami. Podczas czytania poznajemy wielu bogów, część z nich znałam, ale z każdym kolejnym rozdziałem pomagałam sobie komputerem i wyszukiwałam tych, o których nigdy nie słyszałam. Z całej ogromnej gormadki najlepiej poznajemy Czernoboga i pana Nancy’ego, którzy czasami towarzyszą Cieniowi w podróży po małych miasteczkach.
Ogromne wrażenie wywołują opisy mrocznych miejsc. Dzięki nim czułam się tak, jakbym była jedną z bohaterek książki. Podobał mi się też pomysł wplecenia wierszy na początkach rozdziałów i osobne historie z różnych zakątków świata umieszczone pomiędzy rozdziałami. Mieszanie snu z rzeczywistością, dodawało lekturze ciekawości, choć autor trochę nadużył tego zabiegu. Na uwagę zasługuje ukazanie bogów jako starców mieszkających w obskurnych miejscach, którzy są słabi i siwi, oraz porównanie ich z nowoczesnymi, pięknymi i młodymi bóstwami. Jednak to nostalgia, smutek, tragizm, przelew krwi czy brutalność tworzą tę książkę. Na półkach w sklepach brakuje takich utworów, większość nowych powieści jest zbyt cukierkowa i słodka. Amerykańscy bogowie obfitują w wulgaryzmy, sceny rodem z horrorów czy stosunki seksualne, więc stanowczo odradzam tę książkę młodszym czytelnikom.
Powieść ta powinna trafić w gust fanów Kinga, mitów czy filmów Tima Burtona. Ponadto mam dobrą wiadomość! Po jej zakończeniu można obejrzeć serial o tym samym tytule.