Nasza przygoda z książkami


Przeglądając blogi książkowe lubimy czytać historie innych o tym, jak zaczęła się ich przygoda z książkami i jak ewoluowała do dnia dzisiejszego. To cudowne jak wiele różnych dróg krzyżuje się w jednym punkcie, którym jest miłość do czytania. Często też zaglądamy na konta autorów blogów na lubimyczytac.pl by porównać nasze gusta i poszukać nowych, ciekawych pozycji do przeczytania. Dzisiaj popiszemy trochę o naszych przygodach z książkami, a także co myślimy o pojęciu “książkoholik”. :)




Historia Magdy

Stosunkowo późno nauczyłam się czytać. Nie radziłam sobie ze słowami w zerówce i nie szło mi za dobrze w pierwszej klasie. Cały ten okres nauki liter i pisania, był dla mnie niezwykle stresujący. Zasady ortografii były dla mnie czarną magią, a nauczycielka, która kazała mi czytać na głos w klasie jest nadal na mojej liście wrogów. Dziwne, że nie zraziłam się wtedy całkowicie do tego wszystkiego.
Nie jestem też pewna kiedy wypożyczyłam pierwszą książkę, która nie była lekturą. Wiem, że swoją przygodę z literaturą zaczęłam od serii „Martynka i…” Gilberta Delahaye’a.  Później coraz częściej odwiedzałam szkolną bibliotekę i szukałam coraz to nowych tytułów. Polskie, zagraniczne, długie czy krótkie, nie miało to znaczenia. W sumie ciekawi mnie z jakiego powodu tak opornie szła mi nauka. Rodzice w dzieciństwie czytali mi do snu, więc byłam oswojona z myślą, że coś takiego jak książki istnieje i zawiera dużo słów. (Raz mama przez przypadek wypożyczyła baśnie w ich oryginalnej formie, od tego czasu już nigdy nie spojrzałam na Kopciuszka tak samo ;()
W każdym razie, mój pierwszy czytelniczy przełom nastąpił w piątej klasie. Przeniosłam się wtedy ze szkoły na wsi do podstawówki w mieście, więc do dyspozycji miałam znacznie lepiej wyposażoną bibliotekę. Szukałam coraz to nowych książek, gdyż ciągle było mi za mało. W końcu dotarłam do biblioteki miejskiej i wtedy przepadałam. Warto też nadmienić, że dużą zasługę w tym ma seria „Zmierzch” Stephanie Mayer, która podbiła moje serce i przy okazji była pierwszą książką, którą kupiłam. Lecz był to też okres Opowieści z Narnii, Harrego Pottera, Plotkary, Złotego Kompasu i wielu innych książek, które wspominam teraz z nostalgią.
Kolejny przełom nastąpił, kiedy moja starsza o cztery lata siostra poszła do liceum. Wybrała profil humanistyczny, więc często do domu przynosiła lektury lub jakieś polecane przez znajomych książki. Ja byłam wtedy w pierwszej gimnazjum i zaczęłam odkrywać nowe gatunki literackie. Chyba właśnie w tym okresie przeczytałam większość popularnych klasyków czy powieści Stephana Kinga i Dana Browna. Ogólnie byłam wtedy fanką “poważniejszych” książek. Potem nastąpiło liceum i moja miłość do kryminałów oraz fantasy. Pamiętam jak dziś, jak rozpaczałam, kiedy przeczytałam ostatnią książkę Agathy Christie. Depresja porównywalna z tą na koniec Harrego Pottera albo Sagi o Ludziach Lodu.
Kolejny przełom nastąpił kiedy założyłam konto na lubimyczytac.pl. Zawsze czytałam dużo i szybko, więc znajdowanie kolejnej książki było ciężkie, gdy znajomi raczej nie podzielali moich zainteresowań. Na tym portalu miałam możliwość znajdowania coraz to nowych pozycji i sprawdzania, jaką opinię mają o nich inni ludzie. Coś niesamowitego. Duża część przeczytanych od tego czasu książek to literatura młodzieżowa, którą nadrabiałam po moich poważnych czasach oraz romanse, do których zachęciła mnie Natalia (zła ona). W sumie nie taka zła, bo gdyby nie ona może z powodu braku osoby, z którą mogłabym porozmawiać o książkach moja miłość do nich mogłaby trochę przygasnąć.
Z mojej historii jak zaczęłam czytać wyszła mini biografia, ale przynajmniej widać, że książki towarzyszyły mi od zawsze i były ważną częścią mojego życia. Ogólnie jak zabawnie się układa życie. Moja siostra po profilu humanistycznym skończyła na ekonomi, a ja po politechnicznym w tym roku celuję w kreatywne pisanie lub komunikację wizerunkową. Moja historia pokazuje też, że każdą niechęć można pokonać. Jakby nie było, czynność ta nie sprawia mi już trudności i nawet mam niezły wynik w ilości czytania słów na minutę. Ortografia nadal jest niestety moją piętą Achillesa, ale pracuję nad tym!


Historia Natalii

Moja historia ma zdecydowanie więcej wzlotów i upadków. Mnie również mama czytała w dzieciństwie do snu, przeważnie były to bajki, czasami wiersze. Rodzina do tej pory często wspomina jakim to byłam super dzieckiem, bo gdy miałam cztery lata przeczytałam na głos rozkład jazdy na PKP, czym zaszokowałam wszystkich (nie mam rodzeństwa od którego mogłabym się uczyć, a moją jedyną formą nauki były klocki z literkami i obrazkami). Od tego czasu w moim domu zaroiło się od czytanek dla dzieci, które pochłaniałam jak gąbka. Później nadszedł czas na przedszkole. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego przedszkolanka czyta na głos wszystkie polecenia i w myślach mówiłam jaka to ona niefajna i traktuje nas jak bandę idiotów. Później okazało się, że to ja jestem jakimś ufoludkiem, bo jako jedyna potrafiłam płynnie czytać. Łatwo się domyślić, że w tamtym czasie strasznie się męczyłam, bo przez następne dwa lata w programie nauczania było to, co ja dawno już umiałam, a samo czytanie przestało być dla mnie frajdą. W podstawówce zaglądałam często do szkolnej biblioteki prosząc o nowe książki i wszystko było fajnie, aż bibliotekarka nie wymyśliła żeby każdą książkę opisywać w zeszycie i rysować do niej ilustrację, a osoba, która opisze w ten sposób najwięcej książek w roku szkolnym dostanie nagrodę. Pamiętam, że za każdym razem dostawał ją chłopak, który niby przeczytał w ciągu roku ponad sto książek, ale nigdy nikt w to nie wierzył, skoro z czytaniem miał problemy jeszcze w gimnazjum. To tak mocno odcisnęło ślad w mojej małej główce, że przez lata czytałam tylko obowiązkowe lektury, a to też nie zawsze. W końcu nadeszła era “Zmierzchu” i przepadłam. Byłam wtedy w szóstej klasie podstawówki, pożyczyłam serię od koleżanki i przeczytałam całą w sześć dni. Dosłownie oszalałam na punkcie książek i mama zaczęła mi znosić do pokoju książki z jej młodości - Harlequiny. I tak zaczęła się moja przygoda z romansami przeplatanymi z fantastyką. Od tamtej pory znajomi uważali mnie za dziwaczkę, bo jak to w tych czasach można czytać książki. Choć ucierpiały na tym moje relacje ze znajomymi, to dzięki temu w końcu nauczyłam się ortografii, z którą zawsze miałam problemy. Na dodatek pisanie prac pisemnych zaczęło być dla mnie przyjemnością, a nie przerażającym przymusem. W trzeciej klasie gimnazjum znowu miałam kryzys - mieszkałam na wsi, a przeczytałam już wszystkie pozycje ze szkolnej biblioteki, które bibliotekarka mi proponowała, dodatkowo wciągnęły mnie seriale, więc na czytanie było coraz mniej czasu. No i w końcu w 2013 było kolejne wielkie bum - ekranizacja “Miasta kości” Cassandry Clare (które teraz przeżywa kolejną młodość dzięki słabemu serialowi) książki przeczytanej przeze mnie już jakieś trzy lata wcześniej. To właśnie dzięki temu filmowi nawiązałam bliższą znajomość z Magdą, która została moim książkowym guru. Po uzupełnieniu swojej biblioteczki na LC się załamałam, bo uważałam się za osobę czytającą dużo, ale ponad dwieście pamiętanych przeze mnie tytułów było niczym w porównaniu do jej osiągnięć. Teraz przeczytanych pozycji mam jeszcze raz tyle, a z czasem zrozumiałam, że ona jest książkowym robotem i choćby nie wiem co jej nie dorównam. Ciekawe czy ktokolwiek wytrwał do tego momentu mojego przynudzania. :)



Co nieco o książkoholikach

Teraz przejdźmy do drugiego tematu. Założyłyśmy bloga stosunkowo niedawno, więc dopiero odnajdujemy się w tej całej książkowej społeczności. Przeglądając blogi i profile na lubimyczytac.pl często trafiamy na określenie “książkoholik”, po czym widzimy w biblioteczce sto książek. Nie zrozumcie nas źle. Cieszymy się, że ludzie czytają książki i chcemy by coraz więcej osób doceniło tę formę spędzania wolnego czasu. Jednak blogerzy, którzy obracają się wśród miłośników książek powinni trochę ostrożnie dobrać niektóre określenia, bo według nas osoba czytająca dwadzieścia książek rocznie nie do końca jest książkoholikiem. Nadal czyta więcej niż przeciętny Polak i chwała jej za to, ale patrząc z drugiej strony, kim w takim razie jest osoba, która czyta na przykład powyżej stu książek rocznie? Chyba już powinna trafić do specjalnego zakładu. Nie chcemy tu nikogo obrażać, każdy ma prawo pisać co chce dopóki nie jest to rasistowskie, homofobiczne oraz napisane kulturalnie, więc może według was to określenie znaczy coś innego, jednak dla nas jest lekko przesadzone.


Gratulujemy wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu. Wiemy, że nie jest to zbyt porywający post, ale czasami każdy ma ochotę się wyglądać, a z kim lepiej porozmawiać o swojej książkowej historii, jak nie z innymi miłośnikami literatury? Jesteśmy też bardzo ciekawe jak zaczęła się wasza książkowa historia. Jest może jakaś pozycja, która zmieniła całe wasze życie i sprawiła, że można was teraz nazwać przytoczonym wcześniej “książkoholikiem”? I jak brzmi wasza definicja tego słowa?



źródło zdjęcia - thisthatandtheotherthang.wordpress.com